Sumatra, denga i ja...
- Irmina
- 7 lut 2016
- 4 minut(y) czytania

Swoją przygodę z Indonezją zaczęliśmy właśnie na Sumatrze. Większość podróżników, turystów, czy odwiedzających, którzy z Malezji chcą przedostać się do Indonezji wybiera właśnie taką trasę. Jakby nie patrzeć jest po drodze i najbliżej. My nie różniliśmy się za bardzo od innych i też wybraliśmy taką trasę. Plan był taki: Sumatra, Jawa, Bali i inne mniejsze okoliczne wysepki. My jako, że wizy nie wykupiliśmy( 30 dni można spędzić na terenie Indonezji bez płacenia, przekraczając granicę w wybranych miejscach, w niektórych portach lotniczych, czy morskich), wiedzieliśmy, że czasu mamy nie wiele. Plan był planem, ale w życiu bywa różnie więc naszą dalszą podróż zostawiliśmy losowi. Niestety tym razem los nas nie rozpieścił, a szczególnie mnie. Tam gdzie naszą indonezyjską przygodę zaczęliśmy, tam również ją skończyliśmy. Na szczęście udało nam się zobaczyć chociaż planowane wcześniej jezioro Toba i wyspę Samosir ( wpis niżej). Na dalszą drogę zabrakło zdrowia, szczęścia i sił. Już byliśmy w połwie trasy do wysp Palmbak, kiedy to z wysoką gorączką nie miałam szans wygrać. Było naprawdę źle- bolało mnie całe ciało, miałam bardzo wysoką temperaturę, majaki, osłabiony organizm, brak apetytu i ten potworny ból głowy… Nigdy wcześniej nawet podczas innych chorób nie czułam się tak źle jak wtedy. Wiedziałam, że cos tutaj nie gra. Postanowiliśmy więc, że jedziemy do najbliższego miasta, gdzie można się zatrzymać, odpocząć i zobaczyć co dalej, może przejdzie samo… Trafiliśmy do miasta Sidikalang. Jak ktoś miał okazję być w Indonezji i zobaczyć tutejsze miasteczka to wie jak tam jest… W rankingu na najgorsze miasta według nas Sumatra wygrywa nawet z filipińskim Luzonem. Tak więc trafiliśmy do owego miasteczka i znaleźliśmy „hotel”, gdzie było tanio ale nie najtaniej, za to najgorzej. To była najokropniejsza speluna, w której spaliśmy podczas tej podróży! Ja nie miałam siły myśleć, patrzeć, gadać a co dopiero chodzić, więc nie wybrzydzaliśmy… Resztę dnia i całą noc spędziłam w łóżku. Niestety z moim samopoczuciem nie było lepiej. Próbowałam pomóc sobie lekami, które jechały z nami z Polski, ale nie działało. Pierwsza noc to jedna z dłuższych w moim życiu. Myślę, że przez całą miałam gorączkę. Oprócz tego walczyłam z drgawkami, wymiotami, biegunką, majakami i okropnym bólem głowy. Rano było to samo plus totalny brak apetytu. Dodam jeszcze jak wyglądał nasz „przytulny” pokoik z łazienką w środku (wow). Niewielki pokój z 3 pojedynczymi łóżkami, grzyb na ścianach, smród, wszechogarniający brud, wstrętna łazienka , wszędzie pełno włosów, brak spłuczki, brak prysznica, woda lodowata, brudne wiadro do nabierania wody, brak okna, koce śmierdzące, obsługa wybitnie nie miła, krzyczący właściciel holeryk. Nie byłoby aż tak źle ale przypominam, że zapłaciliśmy za to.
Tutaj bardzo żałuję, ale nie zrobiłam zdięcia...
Drugiego dnia czułam się jeszcze słabiej więc postanowiliśmy jechać do szpitala. Dojechaliśmy do celu busikiem, który jeździ po całym mieście. Mówisz tylko gdzie chcesz i raczej Cię tam zabiorą, nie jest to jednak takie pewne. Szpital był w remoncie ale przyjmowali pacjentów. Jego stan pozostawiał wiele do życzenia, ale grunt, że był. Na szczęście pracowali w nim lekarze, którzy mówili trochę po angielsku. Po szybkim przyjęciu, zbadaniu krwi, musiałam czekać na wyniki. Trwało to może godzinę, po czym doktor ogłosił werdykt: denga. Kiedy to usłyszałam trochę mi ulżyło bo z dwojga złego lepiej mieć dengę, niż malarię. Lekarz kazał mi zostać w szpitalu na dalsze leczenie, więc czekałam na przytulne gniazdko, w którym miałam spędzić przyszłe dni. W między czasie podczas wycieczki do toalety zemdlałam, ale na szczęście Paweł mnie złapał więc nic mi się nie stało ( tyle mojego). Obudziłam się już w łóżku, podali mi tlen i leżałam tak jak warzywo, bo nie miałam siły na nic. W końcu pielęgniarka podjechała wózkiem i zabrała mnie do sali, gdzie miałam leżeć. Sala szpitalna wyglądała mniej więcej tak jak nasz „hotel” ale nie mogę się czepiać bo cieszę się, że w ogóle była . Przez kolejne parę dni moje życie wyglądało podobnie: kroplówka w lewej dłoni, spacery do toalety, pobieranie krwi, wizyta lekarza, tysiące tabletek, zdjęcia z personelem( nie często zdarza się pacjent z Polandi, więc trzeba sobie z nim zrobić zdjęcie), odwiedziny, zapalone światło w nocy, brak snu , budzenie przez pielęgniarki rano. Wyniki nie były dobre ( spadek leukocytów i płytek krwi), ale lekarz mówił, że stan zdrowia się poprawia. Zalecił pozostanie w szpitalu dłużej, ale dla mnie 4 dni trwały jak 4 tygodnie więc wolałam odpoczywać w „domu”.

Wtym samym czasie Paweł i Tomasz nie wiedzieli co ze sobą zrobić. Miasto Sidikalang nie ma zbyt dużo do zaoferowania turystom… Ciasne, zatłoczone, zakurzone uliczki, naganiacze, brak chodników i ścieki obok drogi to tylko niektóre z atrakcji tego miejsca. Oj ten czas dłużył się nam wszystkim bardzo…

Cała choroba trwała dokładnie 7 dni. Pod 3 dniach pojawiła się drobna, czerwona, swędząca wysypka w niektórych miejscach. Po wyjściu ze szpitala lekarz zalecił mi odpoczynek, żeby organizm wrócił do formy. Z tego względu w tym mieście spędziliśmy aż tydzień. Rankiem jeździliśmy do szpitala żeby zbadać krew i usłyszeć, że jest już lepiej. Lekarz i pielęgniarki zalecili mi jeść dużo mięsa, żeby krew wróciła do normy. Szczególnie dobre jest mięso z …. Uwaga, uwaga, psa… Jak to usłyszałam wyjaśniłam, że ja nie jadam psów, że generalnie u nas się nie je psów. W takim razie dobra jest też zupa z węża… yyyyyy… węża też nie jadam. Na to personel- to co wy jecie?? Po dłuższej rozmowie pielęgniarka znalazła alternatywę na psa i węża, a mianowicie guawa. Powiedziała, że tutaj ciężko ją dostać, ale żebym spróbowała. Na szczęście w jednej z knajp u chińczyka mieli sok z guawy więc zamiast psa piłam ten sok. Jaki z tego morał?? Na dengę najlepszy pies. A tak bez żartów to nie taki diabeł straszny jak go malują. Cała choroba trwała tydzień, dwa pierwsze dni były najgorsze, ale później stan się polepszał. Oczywiście nikomu dengi nie życzę, i wiem, że będąc w takich krajach jak Indonezja ciężko opędzić się od komarów. Nie mniej jednak warto na nie uważać, zwłaszcza te tygrysie...
Z tego okresu nie mamy zbyt wile zdjęć, bo co tu fotografować:) Jak ktoś będzię miał kiedyś okazję przejeżdzać to sam zobaczy czym jest Sidikalang :)
Comentarios