Tajwan naszymi oczyma
- Irmina
- 5 paź 2015
- 6 minut(y) czytania

Na Tajwanie spędziliśmy ponad miesiąc. Na początku podróży nie planowaliśmy go odwiedzać, ale podróż nieoczekiwanie zweryfikowała nasze plany- no i spędziliśmy tutaj jak dotychczas najwięcej czasu! Więcej niż w jakimkolwiek kraju w tej podróży. Podobało się nam bardzo! Przede wszystkim jest to mały kraj, niedrogi i dobrze skomunikowany. Autostop działa tutaj bezbłędnie! Ludzie są życzliwi i chcą pomagać bez względu na to czy rozumieją znak kciuka w górze, przy drodze, czy nie rozumieją. Większość mieszkańców zna angielski, a jak nie zna to przynajmniej rozumie body language. Co więcej, Polacy mogą przebywać na terenie Tajwanu bez wizy przez okres 90 dni. Wiza to może nie aż tak drogi aspekt, ale w przypadku wyprawy dookoła świata, kiedy zsumuje się koszt wszystkich wiz to wychodzi już całkiem pokaźna sumka! Tak więc Tajwan nie przyczynił się do uszczuplenia naszego budżetu na samym wstępie.

Co zobaczyliśmy?
Objechaliśmy wyspę od stolicy, przez zachodnie wybrzeże, południe, wschodnie wybrzeże, wracając do Taipei.
Stolica

Stolica Tajwanu jest dość nowoczesna i zróżnicowana. Podobało nam się bardziej niż np. duże chińskie miasta. Co prawda klimat tam panuję podobny, wszędzie chińskie znaczki, pełno knajpek z jedzeniem, street food, a wieczorami miasto oświetlone z każdej strony. Jednak na Tajwanie czuliśmy się dużo lepiej! Może to przez mniejszy tłok na ulicach, a może chodzi o Night Markety, które odbywają się we wszystkich większych miastach! Można tam wydać fortunę na uliczne jedzenie, przysmaki czy świeże owoce, ale klimat jest niepowtarzalny. Szczególnie polecam mango, które smakowało mi do tej pory najbardziej na świecie! Coś pysznego! Nijak się maja te nasze mango polskie to tych tutaj! W Taipei odwiedziliśmy night market shilin, słyszeliśmy że jest on nieco komercyjny ale na nasze oko nie różnił się on zbyt od innych night marketów. Nasz sposób na stolice to po prostu zgubić się w centrum miasta, najlepiej w starej części i odkryć swój Taipei, znaleźć swoje ulubione uliczki, kawiarnie i bary. Tutaj tego nie brakuje. Linie metra w stolicy są bardzo rozwinięte, więc można dojechać szybko do każdej części miasta- nad morze, w pobliskie góry do okolicznych miejscowości, na gorące źródła lub do New Taipei. Ja szczerze polecam kawę w kawiarni Cama cafe. Kawa tam jest bezbłędna! Miejsce jest bardzo przytulne, parę stolików na krzyż, wszystko w drewnie, a ziarna kawy palone są właśnie w tym miejscu. Co do świeżości jestem przekonana! Tajwan jest stolicą mango i ananasów! Tutaj w Taipei w Sunny Hills można zjeść bardzo popularne ciastka ananasowe i napić się dobrej herbatki. Co ciekawe, w tej knajpie ciastko i herbatę dają za darmo. Możesz kupić coś i zapłacić albo zjeść i po prostu dziękując wyjść bez płacenia : )

Zachodnie wybrzeże

Pierwszym punktem była ekologiczna farna Ananda Suruci. Pojechaliśmy tam, nie po to żeby zwiedzać farmę, tylko po to żeby popracować trochę i odpocząć od codziennej tułaczki bez stałego dachu nad głową. Jak się okazało praca tam to ciężki kawałek chleba ( opis w poście jeden dzień z życia wolontariusza). Po dwutygodniowej wizycie na farmie postanowiliśmy pojechać do pobliskiej góry Alishan. Słyszeliśmy, że stacjonuje tam polski ksiądz i postanowiliśmy go odnaleźć. Na początku chcieliśmy jeszcze odwiedzić Tainan. Czytaliśmy, że to najstarsze miasto na Tajwanie, gdzie odbywają się sławne night markety. Jednak ze względu na panującą tam epidemie dengi zrezygnowaliśmy z planów. Pojechaliśmy więc w góry! Było warto! Widoki przepiękne, pola herbaty, dżungla drzew, bambusowe lasy itp. Dojechaliśmy do katolickiego Kościoła, jednak okazało się, że księdza Polaka już tam nie ma. Zjechał z gór i teraz przesiaduję w miejscowości Jiayi. Przenocowaliśmy na górze, rano zaplanowaliśmy treka z pobliskie tereny a później dalsza część poszukiwań. Z góry udało nam się zajechać na pace samochodu na stopa, co potęgowało piękno widoków. Kiedy dotarliśmy do prawidłowego miasta byliśmy tak głodni, że wizyta u księdza musiała jeszcze poczekać. Najpierw Pizza z pizzy hut! Czasami cieszę się, że istnieje globalizacja ! Ale tylko czasami! Z najedzonymi brzuchami podjęliśmy się dalszych poszukiwań- udało się! Wspólna kolacja, opowiadania, nocleg w pobliskim przedszkolu, a następnego dnia- BINGO polski obiad na plebani! Od 4 miesięcy nie jedliśmy naszych przysmaków- schabowe, bigos, sałatka warzywna, ziemniaki i pomidorowa z prawdziwego zdarzenia! Życie jest piękne, a Polacy są wszędzie !

Południe

Plaże, ocean, spotkanie i słodkie lenistwo! Naszym celem był Kenting- czyli turystyczna mieścina nadmorska. Dlaczego właśnie tam? Tam mieliśmy spotkać się z kolegą Tomka- Mieszkiem. Parę dni oczekiwań na plażach, night market i robienie niczego! Zdążyliśmy poczuć się tam już jak u siebie na podwórku. Mieścina mała, więc szybko się zadomowiliśmy na jednej z plaż. W sumie w okolicach odwiedziliśmy jeszcze inne. Niektóre polecamy, a niektóre nie.

Nasza plaża znajdowała się prawie na końcu miejscowości- koło hotelu Cesar Park. Dobre miejsce do obozowania, blisko hotelu gdzie był basen, łazienki i kran z wodą – czytaj prysznic ; ) Wszystko było darmowe, ponieważ oni nie sprawdzali czy jesteś gościem hotelowym czy nie, wystarczyło się uśmiechać i wszystkim mówić hello : ) Woda w ocenie kryształ, były nawet kolorowe rybki. Jak dla mnie trochę za dużo ludzi, chociaż były miejsca , które zasłaniały skały, jednak do dzikiej plaży brakowało wiele! Ale to jest właśnie smak turystycznej mieściny.

Kolejna plaża to ta największa, od razu przy wjeździe do miasta. Nic szczególnego, dużo ludzi, nawet wycieczka chińska się zdarzyła ( na zdięciu zrobiona z ładnej strony). Nie polecamy!

Najładniejsza plaża, gdzie są duże fale, miękki piasek, skały, palmy i kokosy to Baisha. Tam spędziliśmy tylko jeden wieczór ze względu na to, że akurat przyjeżdżał Mieszko, więc wróciliśmy do centrum Kentingu, ponieważ umówiliśmy się z nim pod MacDonaldem.

Kolejne miejsce to plaża najbardziej na wschodzie- Jialeshui! Dla mnie najlepsze miejsce- plaża surferów! Już sama droga z Kentingu tam to coś pięknego! Przez szyby samochodu widzieliśmy przepiękne, dzikie miejsca- idealne na rozbicie namiotu. Niestety padał deszcz, a my nie mieliśmy żadnego jedzenia- więc nie wysiedliśmy z auta, tylko jechaliśmy dalej. Dojechaliśmy do plaży surferów. Mieścinka trochę jakby nie było w niej życia, ale t nic. Nie było sklepów z żywnością, tylko knajpki. Na samym wjeździe jest piękny most ( wstęp 10 NT$- czyli około 1 zł). Knajpka którą najbardziej polecamy to Food Corner, prowadzona przez surferki. Mają tam pyszne kanapki BLT ( bekon, sałata, pomidor). Kiedy przestało padać poszliśmy na plaże. Ja byłam zachwycona! Fale, ocean w swej okazałości, mnóstwo surferów, czarny piasek, i zielone góry ! Zdecydowanie to było miejsce, które bardzo nam się podobało! Chcieliśmy spróbować surfingu! Wypożyczenie deski na pół dnia kosztowało 30 zł na polskie. Okazało się, że są za wysokie fale i nie wypożyczą desek początkującym. No cóż- jak nie tam to na Filipinach ! : )

Tomek razem z Mieszkiem wybrał się w tym czasie na wystającą skałę, która widać z miasta. Poleca, całkiem przyjemny trek w dżungli, gdzie z góry rozciąga się fajny widok na okolice! Następnego dnia dojechali do nas do wioski surferów.
Zachodnie wybrzeże

Zachodnie wybrzeże Tajwanu jest ponoć najładniejsze, zwłaszcza region Hualien. Pewnie to prawda, jednak my dzięki tajfunowi nie mogliśmy tego doświadczyć na własne oczy. Kiedy dojechaliśmy do tego regionu, większość czasu spędziliśmy w hostelu house time w miejscowości Hualien. Niestety nie widziliśmy pola liliowego, bo było o tydzień na późno plus opady deszczu. Nie zobaczyliśmy resortu motyli, z przepięknym mostem no i co najgorsze nie zobaczyliśmy Wąwozu Taroko, który jest ponoć najpiękniejszy z całego Tajwanu. Wiemy o tym miejscach, dzięki opowieściom brytyjek, z którymi pracowaliśy na naszej farmie. No cóż, może następnym razem : )

Północ plus Taitung

Ja z Pawłem postanowiliśmy wrócić na północ, Tomasz pojechał do miejscowości Taitung. Wróciliśmy do stolicy, żeby odwiedzić lekarza. Słyszeliśmy, że służba zdrowia na Tajwanie jest bardzo dobra, i bez problemu załatwimy wszystko w jeden dzień. Jakiś czas temu pojawił się na mojej skórze czerwony pieprzyk, który trochę mnie niepokoił. Postanowiłam sprawdzić to i skorzystać z usług lekarskich właśnie tu. To co słyszeliśmy okazało się prawdą! Załatwiłam wszystko w pół dnia. Poza tym wraz z Pawłem skorzystaliśmy z masażu pleców; ) Na szczęście pieprzyk nie jest groźny. Za wizytę zapłaciłam ponad 100 zł, więc ceny podobne do tych naszych. Jak ktoś zachoruje na Tajwanie, czego oczywiście nikomu nie życzę, to śmiało można wybrać się tutaj do lekarza. Kolejnym krokiem naszej wyprawy była miejscowość Wulai. Usłyszeliśmy o niej od naszego hosta z CS. Postanowiliśmy ją zobaczyć! Wulai to mała, aborygeńska wioska, z zielonymi wzgórzami i pięknymi wodospadami. Po tajfunie była trochę zniszczona, ale to nam nie przeszkadzało! Dla nas nawet lepiej, bo nie było tam turystów. Pierwszą noc spędziliśmy tam na moście ( chyba głównym, bo świecił w nocy). Na nie pod : ). Był daszek i było czysto, płasko i przytulnie. Obok znajdował się nowoczesny parking ( wyglądał na opuszczony, ale nie był), gdzie znajdowały się toalety i …. PRYSZNICE : ) Cos było napisane na drzwiach po chińsku ale my nie rozumieliśmy i korzystaliśmy z nich. Kolejnego dnia wybraliśmy się na spacer w góry szlakiem lover’s trail. Po drodze widzieliśmy piękne wodospady, wąwóz rzeki itp. Było całkiem przyjemnie, tylko bardzo gorąco! Paweł wpadł na genialny pomysł, żeby w jednym wodospadzie się wykapać. To było coś pięknego ! Po treku wróciliśmy do miejscowości po nasze plecaki zostawione w jakimś hostelu (za darmo) i dzień postanowiliśmy skończyć w darmowych gorących źródłach przy rzece. Tam rozbiliśmy namiot i wieczorem grzaliśmy się z hot springsach i na darmowej naturalnej saunie ! Rano zaczęliśmy dzień tak samo! Tyle, że wybraliśmy źródła z tą zimną wodą! Miejscowość szczerze polecamy ! Tomasz tym czasem włóczył się po Taitungu i okolicach. Poleca Night Markety !

Comments