MALEZYJSKIE WAKACJE
Kuala Lumpur mimo tego, że jest wielomilionową metropolią o dziwo przypadło nam do gustu. Jednak wtedy nie wiedzieliśmy co jest przed nami i co zachwyci nas jeszcze bardziej. Z największego miasta Malezji ruszyliśmy na wyspę Penang, również wielkiej metropolii – George Town. Miła niespodzianka spotkała na samym początku ponieważ wsiadając do autobusu rejsowego zastaliśmy wielkie wygodne fotele z podnóżkami i panelem sterującym do masażu pleców. Wszystko spoko ale finalnie okazało się że nie ma prądu i z masażu nici. Ale przynajmniej wygodnie się jechało. Na miejscu zostaliśmy 4 dni wykorzystując ten czas głównie na odpoczynek i podreperowanie zdrowia. George Town nie wywarło na nas szczególnego wrażenia chociaż mieliśmy dość spore oczekiwania po tym co czytaliśmy i przygotowywaliśmy wcześniej. Opisywany wszędzie street art jest dobry na popołudniowy spacerek z mapą po zakamarkach miasta.
Połączony z kawą w lokalnej knajpce może być przyjemnym umilaczem czasu, ale według mnie nie jest jakoś super hiper atrakcją. Wartym wspomnienia jest drewniana mini dzielnica domków postawionych na palach osadzonych w morzu. Zdecydowanie bardziej podobała mi się wycieczka do Kek lok si –chińskiej świątyni usytuowanej w pobliżu miasta. Dojeżdżają tam autobusy miejskie, ale z przystanku pod świątynią zanim dotrze się do niej należy przejść „korytarzem” chińskich sprzedawców (wszystkiego). Oczywiście przed zakupem jakichkolwiek ciuszków warto się trochę potargować, bo początkowa cena jest 2 lub 3 razy wyższa od prawdziwej wartości. Na końcu „targu” napotkaliśmy oczko wodne które bardzo nam się spodobało. Zamiast rybek pływały tam żółwie. Czasami ustawiały się jeden na drugim tworząc mini-piramidki.
Idąc dalej zobaczyć można już samą świątynię – kolorowo zdobioną, z licznymi ornamentami. Dodatkową atrakcją jest możliwość zobaczenia wielkiego posągu Buddy. Niestety nie udało się nam go zobaczyć bo kasy do windy zamknięto przed czasem i nie mogliśmy już kupić biletów. Także najlepiej odwiedzać to miejsce przed 18. Kolejny dzień upłynął na wycieczce na drugą stronę wyspy na „monkey beach”. Wyprawa podobnie jak George Town - była ok ale bez szału. Idzie się ścieżką przez dżunglę i od czasu do czasu można zostać zaatakowanym przez małpę poszukującą jedzenia w twoim plecaku.
Opuściliśmy Penang łódką którą dopłynęliśmy do przepięknej wyspy Langkawi. Ponieważ razem z mamami byliśmy ekipą 5 osobową wynajem samochodu okazał się najtańszą opcją. Należy wspomnieć że na tej wysepce nie ma autobusów, a jedyna opcja poza wynajmowaniem auta lub skutera to taksówka. 1 dzień wynajmu kosztował nas 80 ringetów. Przez 5 kolejnych dni zwiedzaliśmy takie miejsca jak Sky Brigde, 7 wells, świątynie i plaże. Po kolei… Sky bridge to most wybudowany na szczytach pagórków osadzony na jednym filarze. Widoki z tego miejsca są naprawdę piękne.
Żeby dostać się na górę należy wykupić przejażdżkę w kolejce linowej, a koszt to 35 RM. Kolejny punkt programu to 7 wells – rzeka z wodospadami. Żeby się dostać do jej najatrakcyjniejszych miejsc należy pokonać paręset schodów ale mimo wszystko warto. Po wspinaczce można się wykąpać w krystalicznie czystej wodzie z pięknym widokiem wokół. Podobnie można też wykąpać się pod wodoapadem na północy wyspy:
Świątynie które odwiedziliśmy były normalnymi świątyniami (buddyjske i Hinduskie) z tym że akurat trafiliśmy na obchody różnych świąt. Dlatego też mieliśmy okazję obejrzeć ich rytuały i posłuchać ich muzyki.
Ogólnie Langkawi było bardzo przyjemnym punktem programu na naszej trasie. Kolejny przystanek mieliśmy w Cameron Highlands. Są to tereny położone nieco wyżej przez co temperatura była w końcu akceptowalna. Spotkaliśmy też na samym wstępie Polaków którzy żyją tam na stałe już od 4 lat. Dzięki nim mogliśmy przejść się przynajmniej trochę po „dżungli”.
Zobaczyliśmy także robiące duże wrażenie plantacje herbaty (zdjęcie na samej górze). Dotarliśmy nawet do jednej z fabryk tegoż trunku., mieliśmy okazję poznać rdzennych mieszkańców a nawet postrzelać z ich dmichawki. Kolejnego dnia ruszyliśmy oddelegować mamy na lot powrotny do naszego chłodniejszego kraju, za którym już trochę się stęskniliśmy. :)